I właśnie "Cena wody w Finistere" do takich należy.
okładka niezbyt mi się podoba |
Na okładce wydawcy przywołują słowa Ryszarda Kapuścińskiego (czym jestem nieco zaskoczona): "To piękna książka. Poetycka, wysmakowana, pełna ciepła. Po wielokrotnej lekturze wracam do niej nadal, szukając ukojenia w codziennym zgiełku i chaosie."
No, więc ja również wracam do tej książki, dla rozluźnienia i poprawy nastroju.
Jej bohaterką jest kobieta, która w wieku 50 lat opuszcza Szwecję i zupełnie bez planów przeprowadza się na prowincję francuską, do Bretanii.
Zapowiada się to trochę melodramatycznie, ale napisane jest lekko i z wdziękiem. I jest zabawne.
Bohaterka zaczyna wszystko od początku - remontuje dom, uczy się francuskiego, zawiera nowe znajomości...
I tworzy ogród.
I to on jest głównym motywem tej powieści. I emocje z nim związane.
Wokół tego przeplatają się wspomnienia z dzieciństwa (a wśród nich - w opozycji - ogrody dwóch babć), pojawiają się, wtrącone mimochodem (nawet w sporej ilości) refleksje na tematy społeczne i polityczne (są niebanalne).
Bohaterka pomiędzy układaniem ścieżki z kamiennych płyt a pieleniem grządek, przygląda się swojej rodzinie i wydarzeniom z przeszłości, które ją ukształtowały, jednocześnie zyskując nową tożsamość na drugim końcu Europy.
Początkowo jej ogród to kilkaset metrów kwadratowych wyschniętego trawnika. To jej pierwszy ogród w życiu. Już sama świadomość, że może w nim zrobić, co zechce, ją uszczęśliwia.
Tworzy go z marzeń i intuicji. A także z pamięci o ogrodach babci ze strony ojca i drugiego - babci ze strony matki. I tak np. w swoim nie zamierza posadzić żadnych krzewów owocowych (wspomnienie skrętu kiszek i pobytu w szpitalu po niedojrzałym agreście).
Próbuje też korzystać z poradników ogrodniczych:
"Mam trzy poradniki -angielski, francuski i szwedzki - z żadnego nie mam pożytku. W szwedzkim pełno jest natchnionego pitolenia o kwiatkach, co otwierają modre oczy, stają na przezroczystych nóżkach (...)
Francuski jest po francusku [a bohaterka nie bardzo sobie radzi z tym językiem, co zresztą, naturalnie, niesłychanie utrudnia jej życie i powoduje zabawne sytuacje],
a angielski [jest] od rzeczy. Według angielskiego trzeba czekać całe życie, żeby ogród zaczął wyglądać naturalnie. Pod warunkiem, że w tym czasie człowiek nie zajmuje się niczym poza jego pielęgnacją. Jeśli chcemy mieć dziki ogród, musimy starannie zaplanować każdą trawkę. Zanim się w ogóle pomyśli, aby cokolwiek zasiać, trzeba dokładnie określić kąt padania promieni słonecznych..." itd. w tym stylu.
Zawsze z uśmiechem na twarzy czytam te słowa, za każdym razem, gdy wracam do tej lektury. Zresztą w jej trakcie uśmiech pojawia się wielokrotnie, zapewniam Was.
Bohaterka ma wizję swojego ogrodu, ale uzupełnia ją spontanicznie.
"W moim ogrodzie wszystko będzie się wić i piąć, jak w dżungli, na pozór dziko". Ale w jednym kątku tworzy ogród zen.
A inna jego część staje się biała, wypełniona kwiatami w tym kolorze. (Czy to lektura tej książki nie była przypadkiem inspiracją do założenia białego zakątka w moim królestwie..?)
krokusy także pojawiają się w tym ogrodzie |
Beztrosko i delektując się tą przyjemnością, tworzy listę wymarzonych roślin w białym kolorze (białe goździki, narcissus poeticus, wielkie białe hiacynty, liliokształtne tulipany...).
Jakże jej sposób urządzania ogrodu jest inny od mojego... Ja bym się przejęła tym angielskim poradnikiem.
moje hiacynty |
tulipany w moim Białym Ogrodzie |
Marzy, że w innym miejscu w jej ogrodzie na siatce będzie piął się groszek pachnący (dopóki nie wyrośnie żywopłot).
Więc teraz "absolutnie szczęśliwa" robi widelcem rowki w ziemi i "wsadza nasiona groszku za pomocą łyżeczki do kawy".
Klęcząc na ziemi, zastanawia się, dlaczego właściwie nikt jej wcześniej nie powiedział, że do szczęścia wystarczy "babrać się w ziemi, siejąc groszek"?
Sadzi róże i piwonie (mimo, że "według poradnika angielskiego piwonie są tak wymagające, że najlepiej od razu dać sobie spokój").
dlatego mam tylko jedną w ogrodzie - piwonia Festiva Maxima |
Wzruszająca jest opowieść o hodowaniu dębu. Bo "ogród bez drzew to żaden ogród". Kiedy jeden z żołędzi zapuścił korzonki, za cud natury uznaje możliwość, że z takiej miniaturki wyrośnie dąb i postanawia "pomóc cudowi". Układa mur z kamyczków dla jego ochrony, podpiera patyczkiem łodyżkę, nawozi torfem... Z satysfakcją stwierdzając, że dąb ma już 132 milimetry ("jeśli wyprostować łodygę").
A wiecie, co jest ukochanym zajęciem początkującej ogrodniczki? Kopanie.
I podlewanie. Co zresztą jest przyczyną kłopotów - pierwszy rachunek za wodę w nowym miejscu przyprawia ją o palpitacje.
Bo woda w Finistere jest droga, " to trochę tak, jakby podlewać szampanem z kranu".
Słodkie chwile w ogrodzie przeplatają się z dramatycznymi, wiadomo. Doświadczony ogrodnik ostrzega ją, że w zasadzie wszytko zagraża jej ogrodowi.
Robactwo, mrówki, mszyce, pchełki ziemne, myszy i norniki, ślimaki w skorupkach i bez, pleśń, mech i mączniak, robaki, grzyby i wirusy. Bo "w chwili, kiedy sadzisz pierwszą roślinę, już jest zagrożona".
No, i rzeczywiście, pojawia się plamistość na różach, a także mszyce i chrząszcze (tytuł rozdziału: "Z przyjemnością zabijam małe żyjątka"), niszcząc drogocenne okazy (podczas gdy przeceniona róża z hipermarketu rozkwita w najlepsze, idealnie zdrowa).
Do tego z kompostu robi się "wielki pleśniak", a kamienna ścieżka nie jest tak doskonała, jak w pismach ogrodniczych.
moim narcyzom nigdy powódź nie zagraża, za to susza - tak |
Wśród opisów zmagań bohaterki z niepowodzeniami w uprawie ukochanego ogrodu, jest i powódź (drży o swoje wymarzone narcyzy) i sadzenie konwalii przy pomocy kilofa i np. interesująca relacja z poszukiwań w internecie sposobu na pozbycie się kretów w ogrodzie. "To tak, jakby znaleźć się w plątaninie zwojów monstrualnego światowego mózgu nazistów, opętanego ideą likwidacji kreta."
wiosna w Białym Ogrodzie |
Ale co by się nie działo, czytając nie mamy wątpliwości, że ogrodnictwo to jest to. Po wywleczeniu kolejnego kamienia z ziemi bohaterka jest "skonana, ale szczęśliwa" . Skąd my to znamy..?
Dla osób, które zmagają się z remontem domu, albo mających te emocjonujące wydarzenia za sobą, lektura tej książki też będzie bliska. Bo bohaterka równolegle z zakładaniem ogrodu próbuje przystosować kupiony dom do swoich potrzeb.
"Wydawałoby się, że kłopoty z mężczyznami mam za sobą - pisze - ale odkąd przyjechałam do Finistere nabrały od nowa wigoru. W ciągu całego życia nie zaznałam tylu nie spełnionych obietnic."
A rzecz dotyczy hydraulika i budowlańców.
Dzięki przeprowadzce do pięknej Bretanii w życiu bohaterki pojawia się jeszcze coś nowego. I jest to coś, co zaczyna coraz bardziej zakłócać jej radosną twórczość w ogrodzie...
I, wbrew temu, czego by się można było spodziewać, nie jest to wcale dopełniający jej szczęście związek z nobliwym mężczyzną o stalowym wejrzeniu.
Sięgnijcie po książkę, żeby dowiedzieć się, co to takiego. Gwarantuję miły wieczór!
"Cena wody w Finistere" Bodil Malmsten
No to pojechałaś równo.
OdpowiedzUsuńWspaniała zapowiedź, nie ma opcji, by nie sięgnąć po lekturę. Bo to tak prawie o mnie ;)
Serdeczności
Ona ma zdecydowanie mniejszy areał niż Ty, ale emocje pewnie te same.
UsuńMam nadzieję, że spędzisz nad lekturą miłe chwile.
Zmagania bohaterki przypominają mi moje potyczki z ogrodem w tle :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że większość ogrodników odnajdzie tam siebie, dlatego tak fajnie się to czyta.
UsuńTo książka dla mnie ! Muszę ją koniecznie przeczytać ! Dziękuję za przybliżenie tego tytułu :)
OdpowiedzUsuńKiedyś w czasopiśmie "Ogrody" była rubryka o lekturach ogrodniczych i dzięki tej rekomendacji kupiłam tę książkę. To dobra książka na małe smuteczki. Życzę przyjemnej lektury!
Usuńdzięki za tak zachęcającą recenzję, z przyjemnością poszukam, nabędę i będę się delektować :-)
OdpowiedzUsuńMoje podejście do ogrodowania jest bardzo radosne i spontaniczne, dużo w nim pewności siebie i to takiej wynikającej z wiary w intuicję, a nie z przemyśleń czy nauki. Dlatego ogrodnictwo mnie cieszy- kiedyś miałam to i w życiu, nie zostało...
Więc wyrzuciłabym angielski poradnik, żeby nie zatruwał mi duszy. Zabawne, ale czasem czuję chmurę tej ciemnej odpowiedzialności, kiedy mam zamiar poddać jakiś temat ocenie was, ogrodników. Szybciutko to oddalam i mówię sobie, że robię dobrze, a "kąt padania promieni słonecznych na trawkę" być może mnie pozytywnie zaskoczy. I tak się dzieje, chociaż często inaczej, niż oczekiwałam...
Bardzo Ci tego zazdroszczę, Megi. Nawet, jeśli to dotyczy tylko ogrodnictwa. Mnie generalnie brakuje luzu i wiary w siebie, a do tego jeszcze dochodzi perfekcjonizm. Mieszanka beznadziejna, nie ma tu miejsca na spontaniczność i beztroskie działania. Ja angielskie poradniki studiuję skrupulatnie i robię z nich notatki. (Już widzę Twoją minę...)
UsuńAle powiem Ci, że i tak ogrodnictwo i wszystko, co się z nim wiąże BARDZO mnie zmieniło.
Mam nadzieję, że lektura tej książki sprawi Ci przyjemność!
powiem ci, że to jest do wypracowania :-) ten luz. Dlatego "ogrodnictwo jest dobre dla duszy", że pokazuje drogi. Od kotów też sporo się uczę ;-)
UsuńI nie, nie zrobiłam dziwnej miny. Luz obejmuje przecież przyjmowanie ludzi i rzeczy, jakimi są.
Warto też rozmawiać z bardziej doświadczonymi życiowo. Kontekst zmienia podejście do siebie, chociaż brak wiary w siebie jest trudny- tak myślę, bo to jednak wielki dar od życia (pewnie konkretnie od rodziny).
To lecimy z tym koksem, powodzenia! dzięki za polecenie lektury!
No, pracuję nad tym luzem, pracuję... Wiek robi swoje i hortiterapia też. Kotów nie mam, za to psy zawsze. I jakoś wobec tych zwierzaków luz przychodzi mi bez problemu. Z ludźmi też nie walczę, akceptuję stan rzeczy. Najgorzej z samą sobą. Ale jest lepiej i oby tak dalej. Dziękuję.
UsuńCzytałam kilka lat temu, ale tak pięknie przypomniałaś o tej lekturze, że pewnie zajrzę jeszcze raz, bo warto!
OdpowiedzUsuńTyle wśród nas niedobrych emocji, nie rozwiązanych problemów... Dobrze jest mieć taką lekturę pod ręką, żeby przywrócić równowagę.
UsuńJa, jak to ja..po pierwszych linijkach zakupiłam an al...i dopiero doczytałam do końca. Zmagania znamy, czasem mam wrażenie, że ktoś ukradł moje mysli, słowa, odczucia opisując perypetie ogrodowe....taka "kradzież" wywołuje salwę smiechu i ogromną przyjemność, radość.
OdpowiedzUsuńWiesz, kiedyś, na początku przygody z ogrodem, próbowałam sadzić rosliny wg poradników i książek, robiłam to tak dokładnie....że efekt był żaden. Marnowałam kolejne rosliny, ich cenny czas potrzebny do zaistnienia, sobie tez podcinałam skrzydła, bo jakże?....na szczęście ten okres mam za sobą, spokojniej podchodzę do twórczej pasji, czytam mądre mysli i za chwilę ich nie pamiętam, staram się uchwycić zarysy a wypełnienie pozostawiam intuicji, czasem przypadkowi, samym roslinom.....jestem z tych: a co tam, co ma byc to....Łatwiej po stokroć.EwaSierika
Pewnie, że łatwiej! To ja wiem, teorię znam, rozumiem i akceptuję. Praktykować trudniej... Szkoda tego czasu, tych roślin, tych frustracji... Fajnie, ze jesteś na innym etapie, mam nadzieję, że i ja do tego dojdę.
UsuńCieszę się, że książka Cię nie zawiodła!
Zajrzałam, bo podczytuję, a tu o jednej z moich ulubionych książek - też wracam do niej czasem, dla tej radości z życia, entuzjazmu, wiary - wspaniała pozycja :) Pozdrawiam ciepło, M.
OdpowiedzUsuńA ja witam po raz pierwszy!
UsuńMasz rację, że jedną z zalet tej książki jest celebrowanie radości z życia na każdym kroku. To się dobrze czyta. Pozdrawiam i zapraszam, zaglądaj!
Tyle już było takich książek, o tych bohaterkach co pojechały zmienić swoje życie do Toskanii, do Bretanii, do południowej Nibylandii generalnie.
OdpowiedzUsuńNo ale fajnie, że tu nowy wątek, ogrodowa osnowa się pojawia. I 'cena wody' - jakie to życiowe, ha. Bo ogrodnicy żyją wizjami i marzeniami a potem przychodzi płacić za wodę i jest zgrzyt.
(To takie smutne, że ludziom TRZEBA mówić i uświadamiać że grzebanie w ziemi ma wymiar terapeutyczny. I trwa latami zanim załapią że faktycznie i w dodatku taniej niż spotkania z kołczem, eh.)
Fakt, nie pierwsza to taka historia. Nie jest to wielka literatura, ale przyzwoita i bardzo przyjemna. Lubimy czytać, jak to zaczyna się wszystko od początku i wszystko zmienia się na lepsze. Sam fakt, że to możliwe, już podnosi na duchu. A jeśli to jeszcze odbywa się przez taką zwykłą rzecz,jak zakładanie ogrodu, to brzmi to bardzo atrakcyjnie. Wszak ogród można założyć i nad Wisłą. A marzenia i opór materii tu się przeplatają bezustannie, jak to w życiu.
UsuńPonoć ogrodnictwo wykorzystuje się jako metodę resocjalizacji przestępców, o zbawiennym działaniu na chorych nie wspominając. Ale jak bym tak policzyła koszty tej mojej ogrodowej terapii, to obawiam się, że nie wyszłoby tak tanio...
Zachęciłaś mnie i to bardzo! Mam tylko nadzieję, że nie zdradziłaś wszystkiego, chociaż sądząc po zakończeniu wpisu na pewno nie! Już zaczynam sie rozgladać sie za tą ksiażką :)
OdpowiedzUsuńPewnie, że nie zdradziłam wszystkiego, nie cierpię recenzji, które są streszczeniami,to nie recenzje. Zresztą to nie kryminał, tu ważniejsze jest po drodze, a nie na końcu. Życzę przyjemnej lektury, Loniu!
UsuńKsiążkę dopiero przyślą. Lubię czytać, takie historie z zycia powszedniego szczególnie, każda z nich może się nam przytrafic bądź już zaistniała.....ogród w tle jeszcze lepiej.
OdpowiedzUsuńNie licz kosztów ogrodowej terapii, przynajmniej nie te finansowe, miej w pamięci rozkoszne chwile jakie daje kontakt z ogrodem....EwaSierika
ps. przesliczne Twoje narcyzy, czy to Thalia?
Mam świadomość, że moja pasja kosztuje i to sporo. Ale nie mam wyrzutów sumienia, uważam, że na ważne rzeczy pieniądze można wydawać, a ogród jest dla mnie ważny. Nie piję, nie palę, więc... Jak nie będzie pieniędzy, to nie będę inwestować w ogród, i też będzie dobrze. Tu nie mam problemu, żeby widzieć głównie pozytywy.
UsuńOdmiany narcyzów nie jestem pewna (może Mount Hood), ale to nie Thalia na pewno. Ona chyba jest delikatniejsza, taka bardziej "motylkowa", to stara odmiana. Ciągle mam zamiar sporo jej posadzić i co rok to odkładam. To przez te rewolucje na rabatach. Ale Thalia będzie u mnie na pewno!
Czuję, że mnie zachwyci:) Tak sugestywnie przedstawiasz bohaterke, że nie sposób nie kupić ksiązki!:)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnej lektury! Podziel się wrażeniami.
UsuńZaraz zniknie z A. Ja szukam, jeszcze są.
OdpowiedzUsuńO, matko... czyżbym napędzała sprzedaż..? Mam nadzieję, że spędzisz miłe chwile nad tą książką.
UsuńIzo, uczestniczyłam dzisiaj jako wolontariuszka w kiermaszu charytatywnym "Kup Pan książkę". Wymienialiśmy cegiełki na książki, a cały dochód jest przeznaczony dla podopiecznych naszej Fundacji - Wrocławskiego Hospicjum dla Dzieci. Książek było mnóstwo. Najróżniejszych. I wyobraź sobie, że wśród nich wypatrzyłam tytuł:"Ostatnia książka z Finistere". I od razu zapaliła mi się czerwona lampka! Złapałam książkę i odłożyłam ją dla siebie. Okazuje się, że to kontynuacja "Ceny wody w Finistere", oczywiście tej samej autorki. Nie znam pierwszej części, ale z przyjemnością przeczytam drugą, oczywiście pod wpływem Twojej recenzji. Podobno autorka opuści Francję...Pozdrawiam. Dala
OdpowiedzUsuńO, nie wiedziałam, że w ogóle była jakaś kontynuacja. Oby nie było, jak często to bywa, że druga część słaba... Muszę się za nią rozejrzeć, sprawdzę.
UsuńMam nadzieję, że dużo uzbieraliście dla Waszych podopiecznych, piękna akcja.
Powiem tak - zaczęłam czytać, ale jakoś mnie nie zachwyciła. Mało ogrodnictwa, dużo wielkiego smutku i rozczarowania...Może się jeszcze rozkręci. Na kiermasz przyszło mnóstwo ludzi, a wielu z nich wychodziło z kilkoma książkami, płytami, grami. Dość powiedzieć, że zebraliśmy prawie trzydzieści tysięcy, co przy cenie 5 zł za jedną książkę jest chyba dobrym wynikiem. A potrzeby są ogromne. Pozdrawiam. D.
UsuńPomoc potrzebującym i propagowanie czytelnictwa za jednym zamachem, idealnie. Oby takich działań jak najwięcej.
UsuńKsiążka smutna..? Po takiej pierwszej części wydawałoby się, że będzie inaczej. Daj znać po zakończeniu lektury, wstrzymam się z kupowaniem.
Piękny ten biały ogród... :) Co do samej książki - ja także jestem zaskoczona rekomendacją Kapuścińskiego, ale widocznie coś w tym musi być...
OdpowiedzUsuńDziękuję, to moje oczko w głowie.
UsuńKapuściński jakoś kojarzy mi się z inną literaturą. Jak by nie było - książka jest fajna.