W relacji ze
spotkania blogerów wspominałam o wystąpieniu Ewy, która zamieściła je na swoim
blogu w rozszerzonej wersji.
Temat wydał mi się ciekawy i tezy autorki skłoniły mnie do napisania tego tekstu. Ilustracją niech będą brzydkie miejsca w moim ogrodzie.
Mam nadzieję, że poniższy post można uznać za ożywienie relacji międzyblogowych, co postuluje Ewa.
Jak każdy, mam swoje obserwacje dotyczące blogosfery ogrodniczej, ale są wyrywkowe. Dzięki analizie Ewy, mam pełniejszy obraz. Lubię w szerszym kontekście widzieć swoje działania. Nie po to by się podporządkować, upodobnić do ogółu. Mam nadzieję, że to pomoże znaleźć mi swoje miejsce, niszę, bardziej wyraziste oblicze bloga.
W tytule Ewa przywołała niekwestionowany autorytet Monty’ego Dona, żeby skłonić nas, blogerów, do refleksji - po co piszemy i w jakiej formie chcemy zaistnieć w sferze publicznej?
Poszukiwanie konkurentów dla Monty’ego stało się pretekstem do analizy aktualnego stanu blogosfery ogrodniczej (o tym
przeczytajcie u Ewy).
Naturalnie, zamiast Monty’ego Dona, można w poszukiwaniu odpowiedzi na postawione przez Ewę pytania, wstawić innego mistrza ogrodnictwa. W moim przypadku on sprawdził się doskonale, jeśli chodzi o wywołanie autorefleksji, udało się Ewie osiągnąć cel.
Monty’ego uwielbiam.
I za treści i za formę.