, która uderzyła w ogród w roku 2009 oraz lodową powódź z lutego 2012.
Tej zimy w pewnym momencie przyszedł ostry mróz i przez dłuższy czas utrzymywał się na poziomie poniżej 20 stopni Celsjusza. Zamarznięty wcześniej
strumyk nagle zaczął się wznosić w górę!
Pokrywa lodowa podnosiła się o 10 cm na dobę, zagarniając coraz większy teren ogrodu.
Co dzień od razu po przebudzeniu biegłam do okna, a tu znów lód był wyżej i dalej..!
W sumie poziom lodu poszedł w górę prawie metr!
Na zdjęciu poniżej widać, co znalazło się pod lodem. Naprawdę niewiele brakowało, żeby napierający lód zniszczył mostek:
|
olbrzymie hosty, bergenie, bodziszki...
|
|
to samo miejsce - wystaje choina i wierzba mandżurska
|
|
górny bieg strumyka |
|
...teraz wyglądał tak. Tu rów jest głębszy, dlatego wydaje się, że lodu jest mniej
|
|
bujna roślinność z drugiej strony mostka latem |
|
to samo miejsce pod lodem (cegły przywiezione na budowę muru) |
Wzywałam Straż Miejską, obawiałam się, że ktoś wpuszcza ścieki do rowu melioracyjnego, bo jak woda może tak płynąć przy tej temperaturze..? Myślałam, że pod lodem płynie ciepła rzeka brudów, unosząc lód coraz wyżej.
Straż Miejska była dwa razy, sprawdzali wyżej bieg rowu i stwierdzili, że nikt nie wpuszcza żadnych świństw. Usłyszałam, że gdzieś wybiło źródełko, z którego woda niesie zgniłe liście i muł, dlatego lód jest trochę zażółcony (nie śmierdzi). A ponieważ stosunki wodne w minionym sezonie się zmieniły i podniósł się poziom wód gruntowych, stąd to nowe źródełko i więcej płynącej wody. A grunt zamarznięty, więc nie wsiąka.
A u nas na powierzchni z powodu mrozów zrobił się zator i woda nie ma gdzie odpływać.
A w ogóle to jest na naszym terenie, więc to nie jest sprawa gminy (bo i tam dzwoniłam) i to ja jestem odpowiedzialna za drożność rowu! To co ja miałam robić???
Tyle właściwe służby i ich opinia. To mój problem i nic im do tego.
A z każdym dniem było coraz gorzej. Lód „wszedł” na trawnik
Białego Ogrodu...
|
ujście strumyka i lewa strona Białego Ogrodu
|
|
to samo miejsce skute lodem |
Oto, jak uwięzione w lodzie były rośliny – nie korzenie, ale i wierzchołki. Bałam się, że kiedy wreszcie woda opadnie, rośliny okażą się martwe. Rosły w tym miejscu np. rośliny zimozielone – choina kanadyjska, jałowce, żywotniki...
Forumowi przyjaciele pocieszali, jak mogli, przekonując, że rośliny w hibernacji przeżyją. Że są w stanie uśpienia, a lód stanowi izolację przed mrozem i nic im nie grozi.
Ale widok był dość przerażający.
|
irga - miałam wrażenie, że się dusi...
|
|
zeschnięte kwiatostany języczki |
|
chyba suchodrzew |
|
miskanty, tawuły, brzoza, czarny bez... |
W pobliżu strumyka mamy szamba – myślałam: może to one pękły..?! Na szczęście niedawno były opróżniane.
Próbowaliśmy usuwać ten lód, żeby udrożnić odpływ – bez skutku. Żeby choć trochę rośliny odsłonić, żeby odkryć wlot czy wylot wody – nic.
Polewałam wrzątkiem – nawet śladu nie zostawiał.
Wysypałam kilo soli - beż żadnego rezultatu...
Mąż walił kilofem i siekierą, próbując zrobić dziurę w lodowej pokrywie – oto mizerne efekty tych zmagań.
|
tu pod lodem jest wlot wody - tyle udało się nam wydłubać... |
Doradzono mi rybacki świder do lodu, ale nie było go pod ręką.
Wszystkie te nasze żałosne próby nie dały kompletnie żadnego efektu.
Zarówno wlot jak i wylot wody był pod lodem i nie do ruszenia. A lód wspinał się coraz wyżej... Zresztą u sąsiada dalej było to samo - lądolód pokrył znaczną część podwórza oraz kurnik i drewutnię.
Po prostu nic się nie dało zrobić - pozostało tylko czekać z drżeniem na wzrost temperatury.
Chociaż raz z nadzieją myślałam o moich piachach – modląc się o rychłe ocieplenie, liczyłam, że wszystko szybko wsiąknie w przepuszczalne podłoże.
Stopniowo temperatura wzrosła...
Miejscami w lodzie pojawiły się dziury – okazało się, że pod spodem płynęła wartko woda. Na początku marca jednak grubość lodu wynosiła jeszcze 40 cm!
Kiedy wszystko spłynęło, okazało się, że mądrzy ludzie mieli rację – roślinom absolutnie nic się nie stało! Żadna nie wypadła.
|
wszystko żyje i rozkwita! |
Wygląda na to, że z powodu nagłego i dużego spadku temperatury zamarzł wylot
strumyka, zablokował odpływ płynącej pod lodem wody, która wypychała wszystko w górę, nie mając ujścia. Albo wystarczającego ujścia, bo sąsiad za mną też przecież miał lodowisko w obejściu.
Taka sytuacja zdarzyła się tylko raz w czasie 19 lat mieszkania w tym miejscu. I wystarczy.
No i powiedzcie, czy życie ogrodnika nie jest dramatyczne?!
Łał ale hardcore !!!! Jak na jakimś filmie katastroficznym :O
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że wtedy byłam naprawdę przerażona! Tym bardziej, że nie wiedziałam co i dlaczego się dzieje.
UsuńStraszny opis, dobrze, że ma optymistyczne zakończenie. To pokazuje, że żywioły są od nas silniejsze i to one rządza na terenie, gdzie my tylko sobie gospodarujemy...
OdpowiedzUsuńOby to się już nie powtórzyło!
Oby! A niektórzy sadzą, że potrafimy okiełznać naturę... Przecież tyle zim mijało, wszystko było jak zwykle, wydawało się, że wszystko wiadomo... A tu nastąpił jakiś odmienny splot drobnych wydarzeń i bach!
UsuńO rany! Ale mieliście przygodę nie do pozazdroszczenia! Wyobrazam sobie jak przeżywałaś całą sytuację.Ale na szczęście dobrze się skończyło. Kto by pomyślał, że taki mały strumyk wywoła taką powódź. Przyroda jest nieobliczalna.
OdpowiedzUsuńByła lekka panika, przyznam. Nie miałam pojęcia, do czego to wszystko zmierza, jakie mogą być skutki. Takie wydarzenia trochę uspokajają na przyszłość, ale i uczą pokory wobec przyrody.
UsuńTrafiłam przypadkiem i zostaję!! przepiękny ogród bardzo zmierzam do czegoś w tym stylu u siebie :)
OdpowiedzUsuńDzięki za uznanie - zapraszam!
UsuńNie zazdroszczę takiego doświadczenia. Na szczęście nic się nie stało
OdpowiedzUsuńSkończyło się na strachu i nerwach. Oby wszystkie przykre niespodzianki miały taki finał.
Usuń