środa, 1 kwietnia 2015

TRĄBA POWIETRZNA

W Warszawie okrutnie wieje, chyba w innych rejonach Polski też, słyszałam o zniszczeniach.
W nocy wiało strasznie, długo nie mogłam zasnąć, a potem budziłam się co chwilę.
Bardzo nie lubię silnego wiatru. Boję się konsekwencji. I to nie dlatego, że jestem jakąś histeryczką!

Pomyślałam, że to może dobry moment, żeby napisać o kataklizmie sprzed kilku lat. I to nie jest prima aprilis!
A było tak...

W 2009 r. w czerwcu leżałam w łóżku po poważnej operacji. Wstałam, żeby zamknąć okno, bo zerwał się silny wiatr, ale ledwie się położyłam, usłyszałam pukanie do drzwi. Zwlekłam się znów z łóżka, a przed drzwiami stał sąsiad z pytaniem, czy nic się u nas nie stało, bo usłyszał jakiś dziwny odgłos...
Wyjrzeliśmy zza domu i oto, co zobaczyliśmy:

Myślałam, że odwiozą mnie znowu do szpitala..!
Zamurowało nas, nie mogłam uwierzyć własnym oczom..! Wszystko to trwało dosłownie parę minut, a wiatr (moja teoria, że to była trąba powietrzna) dokonał tak potwornych zniszczeń...
Powalone drzewa zasłaniały przestrzeń do pierwszego piętra...
 
...były połamane jak zapałki...
 
...powyrywane z korzeniami...
Totalne pobojowisko.
 
Wezwaliśmy straż pożarną. Nie mogli uwierzyć, w to, co zobaczyli, w okolicy nie było takich strat.
Zajęli się zabezpieczaniem terenu, ścięciem pochylonych mocno drzew, obaleniem wszystkiego na ziemię. Kiedy nie było niebezpieczeństwa, pojechali sobie.
 
Już we własnym zakresie musieliśmy pociąć wszystko, powyciągać z ziemi wystające karpy (ciągnik usunął ich 8) i uporządkować cały teren. Większość karp została w ziemi.
 
Bilans : straciliśmy ponad 20 sosen, 30-letnich, najładniejszych, o gęstych koronach. Zostały najgorsze drapaki (teraz po kilku latach, trochę się zagęściły).
Cała katastrofa dotknęła teren ok. 800 m2, w dalszej części lasu poszło tylko kilka drzew.

Potem trzeba było spalić gałęzie
 
i porąbać wszystko na kawałki
 
Na szczęście, dom ocalał. To jakiś cud w tym wszystkim.
W pewnym stopniu uratowała nas duża sosna, po której osunęły się inne. Została tak nadwyrężona, że leśniczy polecił ją usunąć dla bezpieczeństwa. To ta z prawej, obrośnięta bluszczem.
 
W wyrazie wdzięczności zostawiłam ją ściętą dość nisko, a ponieważ ocalał bluszcz pięknie ją obrastający, postanowiłam zrobić rodzaj pergoli- bramy na granicy różnych części ogrodu. Stwierdziłam, że wyciąć zawsze można. Ścięte sosny połączyłam belkami.
Jeszcze czekam, aby te poprzeczne zarosły mocno bluszczem.
 
 
Co do innych strat, zniszczone zostało w jednym miejscu ogrodzenie i latarnia. Naprawdę mało, zważywszy na to, co stało się z drzewami.
 
No i ogród, w który wkładałam tyle pracy...
 
Szczególnie ucierpiał dopiero powstający Biały Ogród.
Zawaliła mi się koncepcja – miał to być cienisty zakątek, położony pod koronami drzew, romantycznie rozświetlony bielą. A tu w ciągu paru minut znikły wszystkie drzewa tam rosnące!
Rośliny cieniolubne, już tam posadzone i ocalałe częściowo, trzeba było przesadzać.
Kokornak, porastający mur, do dziś cierpi od nadmiaru słońca.
 
To wszystko wydarzyło się prawie 5 lat temu. W ogrodzie nie widać już prawie śladów tej katastrofy, ale we mnie strach przed wichurą pozostał.

4 komentarze:

  1. Całkowite zaskoczenie! Rozumiem, że część rabat ogrodu została "odbudowana". W takim razie wspaniale sobie poradziłaś.
    Ja rownież mam swoje "strachy" dotyczące gwałtownych zjawisk pogodowych i anomalii. Najbardziej właśnie obawiam się wiatru. Przy moim domu rośnie od ponad 30 lat ogromny świerk, który mógłby narobić wiele szkód.

    Patrząc na sypiący za oknem śnieg - pozdrawiam już prawie Wielkanocnie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zniszczenia ogrodowe były duże, największe w drzewostanie. Część powstała bezpośrednio z powodu wichury, a część w trakcie usuwania szkód. Trzeba było powalić pochylone i połamane drzewa, spadające konary niszczyły rośliny.
      Mam nadzieję, że wyczerpałam swój limit tego typu katastrof. Jest się czego obawiać, tym bardziej, że wichury u nas coraz częściej się zdarzają.

      Usuń
  2. Co za historia!!! To naprawdę niesamowite.Czytałam z zapartym tchem i naprawdę się cieszę, że nikomu się nic nie stało i dom ocalał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak się cieszę, że moje opowieści zainteresowały osobę, której czasopismo czytywałam regularnie! Zaglądam zresztą wielokrotnie w poszukiwaniu inspiracji do starych numerów nieodżałowanych "Ogrodów".
    A opisywane przeze mnie wydarzenie rzeczywiście było dramatyczne. I, tak naprawdę, pomimo strat - szczęśliwie zakończone.

    OdpowiedzUsuń